Dzisiaj jest 15 maja 2024, 19:33


Strefa czasowa UTC+1godz.




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 22 ]  Przejdź na stronę 1, 2, 3  Następna
Autor Wiadomość
 Tytuł: Szczupak po fińsku
Nieprzeczytany postZamieszczono: 20 września 2018, 21:15 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 21 maja 2013, 11:33
Posty: 572
-4 dni do wyjazdu.

Zażyłem rok temu nieprzeciętnych, letnich upałów nad Zatoką Perską a tej wiosny burz i słońca południa Europy. Czas spróbować się z jesienną pogodą na północ od naszej krainy. Zostały cztery dni do wyjazdu, do krainy tysiąca jezior. Tysiąc to zbyt trywialna liczba, bo jest ich podobno ponad 187 tysięcy!
No to już chyba nie muszę pisać gdzie leży i jak się nazywa ta prawdopodobnie piękna, dzika i zalesiona ziemia.
Nie będzie mi łatwo. Nie dlatego że być może będzie zimno. Nie dlatego że deszczowo. Nie dlatego że zabieram namiot. Nie będzie łatwo, bo zrobię doświadczenie. Pojedzie ze mną Kaczor.
Kaczor mimo wszystko jest z rodzaju Homo Sapiens. Chude to to, drży jak osika przy najmniejszych oznakach chłodu. 20 st C to już delirium i hibernacja. Samo nie podniesie motocykla kiedy mi upadnie. Brakuje temu doświadczenia w motocyklowaniu, więc prowadzić będę musiał sam. Na wyjazdy zabiera wielką torbę pełną chemii do podtrzymywania życia i urody. Łącznie z lakierem do paznokci i specyfikami na... migreny. Na szczęście fatałaszków mniej, bo cóż innego od smukłej sukienki na ten zbiór kości wejdzie.
Za to Kaczor posiada pewne cechy, które wprawdzie nie zapewnią przetrwania, ale przynajmniej mogą spowodować że nie skoczę załamany z pierwszego napotkanego mostu. Zawzięte to jak potrzask w lesie, podobno potrafi zmywać, udaje że jest nie do ubicia i nie dąsa się (tu mam pewne wątpliwości). Poza tym niewiele je i długo wytrzymuje bez picia.
Doświadczenie które planuję jest absurdalnie proste a metodologia absolutnie niezawodna. Sprawdzę jak długo ten żywy twór przetrwa z dala od cywilizacji, wygód, ciepła i mydła. No i w moim towarzystwie. Wyznaczę zadania do wykonania i popatrzę ile zniesie i kiedy zejdzie.
Kiedy zejdzie albo kiedy ja zejdę ... Wszak to i dla mnie wielkie wyzwanie, otwierać gębę częściej niż przy ziewaniu. W razie potrzeby humanitarnej pomocy którejś ze stron, mam siekierkę z obuchem.
Motocykl już prawie gotowy. Opony nowe, klocki też. Jeszcze jedna operacja poważna, ale napisze o niej za chwilę.
Mieszkanie "wypożyczone" zaufańcowi na czas wyjazdu. Nóż naostrzony, zapas trytytek i srebrna taśma czekają do spakowania.

Obrazek


-1 dzień do wyjazdu.

Od kilku tyś km, motocykl nie trzyma obrotów na biegu jałowym. Co za tym idzie, komfort jazdy zmniejszył się do minimum, bo nie ma hamowania silnikiem. Czasem silnik wyje kiedy zatrzymuję się a ostatnio pracuje na biegu jałowym jakby chciał zgasnąć. Sprawa nasila się i słabnie. Poszukałem rozwiązania tak jak potrafiłem najlepiej a najlepiej rozwiązuje mi się takie sprawy w serwisie ;)
Tam zdiagnozowano usterkę. Silnik krokowy. Ponieważ nie da się go kupić osobno, trzeba wymienić przepustnice. W ASO koszt przepustnic to ponad 4 tyś zł. Oczywistym jest, że kupiłem część na rynku wtórnym, za ułamek tej ceny. Czas zapętla już postronek na szyi i rzutem na taśmę, dziś właśnie, odebrałem sprawny motocykl. Pojadę i to pojadę sprawnym motocyklem :)

Obrazek

Obrazek


31.08.2018
1 dzień podróży. Warszawa – Suwałki.


Nie jest łatwo usiedzieć w pracy, choćby była najlepsza, kiedy głowa już w trasie. Resztką siły woli doczekuję. Sprawdzam mocowanie bagażu, sadzam Kaczora z tyłu i co?! Kaczor zabrał jabłka, czekoladę, laptop, inne niezmieszczalne w bagażu bibeloty i spinacze do bielizny, ale nie zabrał kominiarki. Po drodze jest sklep na szczęście, więc jak się wzruszyłem, tak w tej samej chwili schowałem nóż na miejsce :)
Trasa na Białystok zakitrana kilometrami. Buduje się. Zupełnie wypadło mi to z głowy. W Łomży tankowanie i obiad z hot-dogów. Na Mazurach pola namiotowe pozamykane albo w nieprzystępnych cenach. Tak dojeżdżam do Suwałk. Tutaj znalazł się jakiś domek. Coś tam majstruję przy GPS na jutro, prysznic, kolacja z kubków zalewanych wrzątkiem i spać.

Obrazek

Obrazek


1.09.2018
2 dzień podróży. Suwałki – Ryga


Obrazek

Pobudka o 7:00. Wyjazd 2 godziny później. A to kawa a to coś tam i coś tam. Właściciel tego miejsca odmawia śniadania bo nie ma kto zrobić. Jemy jajecznicę w zajeździe dla TIR`ów za Suwałkami.
Litwa to nudna, szybka i prosta droga, czasem remontowana z ruchem naprzemiennym. Łotwa w sumie też na drodze tranzytowej nie wyróżnia się czymkolwiek. Z nudów, na postoju, chciałem zamknąć Kaczora w chłodni TIR`a, ale stawił potężny opór i musiałem zrezygnować.
W Rydze przypadkiem trafia się hostel. Rozładowany motocykl zostawiam na parkingu strzeżonym obok i w miasto.
Nie lubię miast za bardzo, ale to jest wyjątkowe pod jednym względem. Przez 5 kilometrów piechurowania nie zauważyłem ani jednego papierka, peta, gumy ani nawet liścia z drzewa na chodniku albo ulicy. Poza tym jest tu dużo parków, są ciche tramwaje i rzeka po której można pływać łódkami. To tyle z Rygo-niusów.

Obrazek

Obrazek

Obrazek


2.09.2018
3 dzień podróży. Ryga – Tallin.


Obrazek

Pobudka o 6 (7 czasu miejscowego) Do Tallina blisko. Ta sama droga, te same widoki i tak samo prosto. Jedynym urozmaiceniem jest parking z którego widać Morze Bałtyckie. No nie jedynym. Na chwilę rozpadało się a temperatura spadła do 11 st.C. Za 10 km padać przestaje. Zatrzymuję się na stacji benzynowej a tam motocykliści z Finlandii … zajadają lody porozbierani jak na plażę prawie :)
Nocleg w piwnicy w Tallinie. Kupujemy w porcie bilety na prom Stenaline i zajadamy pizzę przy starówce. I jak tak zajadamy tą pizzę, jakaś estońska pani, cofając samochodem, tryka motocykl aż ten się zakołysał. Widzi że widzę. W milczeniu, po estońsku, odjeżdża nawet środkowego palca nie pokazując na zgodę. Brrrr.
Prom jutro o 12:30. Można się wyspać do woli.

Obrazek


3.09.2018
4 dzień podróży. Tallin - Helsinki.


Obrazek

Ostatni krok do celu. Jest około 18 stopni, słonecznie. Pogoda oszczędza.
Jeszcze w Tallinie, Kaczor idzie do marketu po przyprawy do ryb. Kupuje plastikowe talerze, snickersy, wodę mineralną, słodkie bułki i bagietkę. Czego nie kupił? :D
Żeby nie dopuścić do pojedynku, partyzantki i agresywnych zachowań, przed lądowaniem na promie, odwiedzamy sklep wędkarski. Tu kupuję jeszcze jedną wędkę i kołowrotek. Będzie łowienie ryby na dwie wędki.
Teraz na prom. Jest jeszcze dużo czasu. Motocykl stop i kawa. Oglądamy mapę, grzebię w GPS, obgadujemy murzynki przy stoliku obok i natrętnego gołębia bez kszty strachu wędrującego między ludźmi po talerzach ze słodkimi bułkami.
Po uprzejmym good morning, zagaduje nas Fin. Ma na imię Antti. Jest fotografem i przyjechał do Tallina na sesję jakiegoś miejsca czy budynku. Rozumiem tylko rdzeń wypowiedzi ale to wystarczy żeby zagaić o dobre miejsce na nocleg po tamtej stronie Zatoki Fińskiej. Tak zagaiłem że dostałem namiar na kemping na obrzeżach Helsinek. Antti nawet uprzejmie zadzwonił w tej sprawie do swojego kolegi, upewniając się, że mówi prawdę i że kemping jest czynny. Rozstajemy się podyktowaniem numeru telefonu w razie potrzeby i uściskiem dłoni.
Jest 11:50, więc dużo czasu jeszcze. Za 10 minut Antti znowu pojawia się w kawiarni, bo zapomniał ostrzec nas, że powinniśmy już dawno być na odprawie, przed wjechaniem na prom. No tak. Nie chciało się poczytać, to się nie wie że jak się chce promem do innego kraju, to trzeba być godzinę wcześniej tu gdzie trzeba być i nie jest to kawiarnia portowa. Rachunek, Kaczor na pokład, silnik start i już jesteśmy… Jesteśmy w labiryncie dróg i nie wiadomo która dobra. Jakoś trafiam do bramek wjazdowych. Pusto i cicho. Wszyscy już przy statku. W jednej bramce człowiek. Chce paszporty, bilety. Pokazuje żeby jechać inną bramką. Nawet jakiś numer podał, ale kto by tam odgadł jaki. Krążę i krążę. Tu TIR`y a tu zamknięte. Tu zupełnie zamknięte a tu ściana. Wracam do bramek a ten macha zniecierpliwiony że to tu, dwie bramki obok. Wjeżdżam. I znów linie, ścieżki, drogi pooznaczane numerami nad głową. Jadę na azymut. Jest. Jest kolejka samochodów i obok tej kolejki motocyklista. Jestem w punkcie.
Motocyklista wjeżdża w gardziel olbrzymiego promu, to ja za nim. Jestem w środku. Nerw puszcza. Człowiek z obsługi już mocuje pasami motocykl, już podkłada kliny pod koła ale to nie koniec nagonki. Bardzo ważny pan wpada jak pocisk do ładowni i do mnie coś podniesionym głosem. Na dodatek po fińsku. Jak zobaczył moje zdziwienie, to przeszedł na angielski. Coś o bilecie, kontroli i co ja sobie myślę. Chyba powinienem pokazać bilet zanim tu zakotwiczę motocykl. Krótkie, bełkotliwe I`m sorry i zdenerwowanie ustępuje z twarzy biletera. Odpuszcza całkowicie a napięte mięśnia twarzy wiotczeją. Zna się te zaklęcia… :)
Prom ma ze 12 pięter a na każdym coś innego. Baseny, sauny, siłownie, restauracje, bary, puby, perfumerie, sklepy bezcłowe, pewnie też kościół i kasyno. Pierwszy raz płynę takim wieżowcem. Płynę ale wcale się nie kołyszę. Nawet nie słychać silników. Czuć tylko lekkie mrowienie i to tylko kiedy monstrum się rozpędza.
3,5 godziny. Tyle czasu trzeba sobie zagospodarować, żeby się nie nudzić płynąc do Finlandii. Z gospodarności takiej jestem znany i… idę podrzemać. Kaczor z resztą też osłabł na ławce przy lewej burcie.

Obrazek

To szare na zdjęciu poniżej to właśnie Kaczor. Wbrew pozorom oddycha jeszcze.

Obrazek

Obrazek

Finlandia.
Z promu wyjeżdżam po południu. Jest wielki jak wieżowiec i trudno trafić nawet do odpowiedniej ładowni, gdzie zostawiłem motocykl.

Obrazek

Obrazek

Helsinki. Pierwsza rzecz na tej ziemi, to pozwolenie na połów ryb. 15 E za 7 dni za osobę. Człowiek w sklepie z artykułami do produkcji much wędkarskich pokazuje gdzie jest R kiosk. Można kupić pozwolenie właśnie w R kiosku. Z łatwością dojeżdżam w odpowiednie miejsce, gubiąc się tylko trzy razy. To przy stacji metra. Sprawę załatwia Kaczor. Ja lenię się przy motocyklu.
Kemping jest tak dobrze oznaczony już od centrum, że mógłbym uczyć GPS drogi tam. Nazywa się Rastila Camping. Drogo, czysto, cicho, pusto i coraz ciemniej. Bleh... :) Trawa przystrzyżona. Namiot trzeba rozbić minimum 4 metry od innego namiotu. Cóż… Jest tylko jeden, bardzo daleko stąd.

Obrazek

Kuchnie, prysznice i wszystko inne w nienagannym stanie. Namiot stoi. Teraz trzeba nawinąć żyłkę na nowy kołowrotek. Kaczor oddala się na długość żyłki. Mały ten Kaczor się wydaje ze 150 metrów. Zwijam wszystko na kołowrotek. Załatwione. Na kolację jabłka, czekolada i bagietka czosnkowa.

Obrazek

CDN.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł: Re: Szczupak po fińsku
Nieprzeczytany postZamieszczono: 20 września 2018, 21:41 

Rejestracja: 12 września 2017, 08:48
Posty: 227
Lokalizacja: Podkarpacie
Znowu się rozpędziłeś.
Jak przepustnice Ci się spisują?
Samego krokowca Ci już opisywałem na FB, pasuje od Triumpha ST1300.
Do kupienia na Ebayu około 50 dolców.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł: Re: Szczupak po fińsku
Nieprzeczytany postZamieszczono: 20 września 2018, 21:50 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 21 maja 2013, 11:33
Posty: 572
:idea:

Więc Ty to Ty! Dzięki za poradę na przyszłość. Przepustnice są od KTM Duke. Mają taki sam numer w katalogu. Wszystko gra. Od 990 tki na Allegro były jakieś takie jak psu z gardła wyjęte.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł: Re: Szczupak po fińsku
Nieprzeczytany postZamieszczono: 21 września 2018, 07:13 

Rejestracja: 12 września 2017, 08:48
Posty: 227
Lokalizacja: Podkarpacie
Mam nadzieję, że starych przepustnic nie sprzedałeś. :o Jeszcze można ten zestaw uratować, krokowiec od triumpha i masz gotowy element.
Jedyna trudność to ustawić potem ilość gwintów na nakrętce (4 do 5 gwintów).
Nie zakłócam dalej relacji, dajesz dalej no i pokaż w końcu tego kaczora.
Do tej pory widać było tylko czubek włosów na głowie, no chyba że to tak ma być. ;)


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł: Re: Szczupak po fińsku
Nieprzeczytany postZamieszczono: 21 września 2018, 08:28 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 08 grudnia 2011, 12:58
Posty: 3372
Lokalizacja: Dęblin, Wawa.
Silniczek można też kupić w ktm, jakoś 700zł, ale jak przepustnice 1 tys to ludzie biorą zawsze całość bo tps jeszcze też może się przydać.
Czyta się dalej :)

_________________
Był Junak M10, potem xt600z i xtz750 aż w końcu przyszło nawrócenie, lc4620 sc, exc520, a teraz Obrazek
WSK jest nadal :)
Obrazek


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł: Re: Szczupak po fińsku
Nieprzeczytany postZamieszczono: 23 września 2018, 20:17 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 21 maja 2013, 11:33
Posty: 572
:idea:

Nie wyrzuciłem przepustnic. Może komuś kiedyś się przydadzą. Oby nie i oby już nie mi 8-)

4.09.2018
5 dzień podróży. Helsinki – Wschodni brzeg jez. Nasijarvi.


Obrazek

Z Helsinek na północ.
W rześki poranek popijając gorącą kawę w GPS wystukuję współrzędne, które zapewnią dostęp do wody pełnej ryb, miejsce na biwak, ognisko i ciszę wśród dzikiej przyrody. Miejsc takich pełno w Finlandii. W tym czasie obóz sam pakuje się do wyjazdu.

Obrazek

Skorzystałem ze strony www.tulikartta.fi (nie wiem czemu teraz, kiedy pisze te słowa, strona nie działa). W każdym razie droga na północny brzeg jez. Pukala to 190 kilometrów nieskomplikowanej asfaltówki z odcinkami „specjalnymi” po szutrach w lesie. Tyle mówią GPS i GoogleMaps.
Już mam odjeżdżać ale nie ma Kaczora. Z patrolową prędkością przemierzam przestrzeń kempingu. Namierzony. Kaczor jest w trakcie robienia prawa jazdy na jednoślady. Znalazł okazję do ćwiczeń z przeciążeń i pokonywania zakrętów na symulatorze.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Cóż. Jaki jest koń każdy widzi. Póki co za dużo mocy.
Po szkoleniu na przód. W rzeczywistości jest jak ma być, z tym że po zjechaniu z asfaltu okazuje się, że niektóre drogi zablokowane są prężącymi się znakami zakazu wjazdu albo znikają, zamieniając się w wątły szlak pieszy między gęsto rosnącymi drzewami. Poza tym jest dość urokliwie. Szeroka na pięć metrów mocno ubita szutrowa droga faluje w górę i w dół. Łagodnie skręca nad małe oczka wodne, żeby za chwilę oddalić się w cień lasu. Jest dość chłodno i takie wpadanie w nasłonecznioną drogę jest bardzo odprężające. W cieniu wszystko wraca do normy i znowu czuję dygot za sobą. Ale ani znaku, słowa, gestu czy nawet szturchnięcia. W myślach przyznaję Kaczorowi punkt za wytrwałość w znoszeniu swoich biologicznych słabości.
Ignoruję jeden z zakazów, który okazuje się zwykłym skrótem leśnym od asfaltu do asfaltu. Zaraz wjeżdżam w inną boczną drogę. Już blisko nad Pukala. Cóż z tego, skoro jedno rozwidlenie prowadzi do szlabanu a drugie do prywatnej posiadłości. To może Neejarvi. To jezioro jest blisko. Pojadę kawałek.

Obrazek

Tutaj to samo. Obiecująca droga kończy się na kilku niezamieszkałych teraz domkach letniskowych. Jest też szlaban. Oczywiście zamknięty. Chwila namysłu, dumania nad mapą i innymi punktami ze strony tulikartta. Osobiście już dawno odpuściłbym sobie ale Kaczor zawzięcie kombinuje, jakby tu na dziko i na dziko. Nad jeziorem i z ogniskiem. W swoim postanowieniu jest tak zdeterminowany, że chce spacyfikować jeden z domków nad jeziorem. Kiedy wybijam z gorącej głowy ten mętny pomysł, przyznając mi rację, Kaczor zamierza się kopniakiem w stary i pokryty już pleśnią grzyb. Właściwie to markuje kopnięcie głośno oznajmiając, że mimo wszystko daruje, wybacza i niech sobie tu starzeje się do końca. Cóż… Z jednej strony charrrakterek niczego sobie, z drugiej zaś niepokojące sygnały pociągu do destrukcji otoczenia. Muszę przemyśleć czy nie wozić na wierzchu sznura i nie zatrzymywać się „przypadkiem” przy mocno zakorzenionych drzewach. Wiem, że ogólnie potępiane jest wiązanie zwierzaków w lesie ale o ludziach tego nie słyszałem.
Wracając do tematu. W krainie tej, można spać wszędzie pod warunkiem, że zachowa się odległość 150 metrów od zabudowań. Nie ma. No nie znalazłem. Czy to szutrowa droga czy asfaltowa, zawsze prowadzi na miejsce piękne acz zastawione domkami. W desperacji szukam coraz gorszych dróg. Skręcam w każdą i każda na swoim końcu zniechęca domkami. Są wszędzie. Efekt jest zawsze taki właśnie albo trafiam na koniec drogi w lesie. Jeden z takich końców prowadzi motocykl na polanę. Otoczona szczelnie lasem, wypełniona wysokimi trawami, może pozwolić ostygnąć silnikowi i choć przez chwilę wsłuchać się w tutejszą przyrodę.
Sielanka trwa bardzo krótko. Tuż po zdjęciu kasku, atakują mnie czarne mucho-pająki! Bezczelnie przysiadają na ubraniu, dłoniach i na twarzy. Czuję jak łażą po głowie. Zapach sprowadza je do zdjętych rękawic. Lądują na kasku i wszystkim co miało kontakt ze skórą. Są ciche. Te potworki nie boją się machania rękoma, nie są im straszne żadne sposoby odganiania działające na komary. Siadają na skórę i włażą pod włosy. Na dodatek nie sposób żadnego zaklaskać na śmierć. Nawet jak zbyt lekko się takiego zgniecie, tuż po upadku maszeruje jakby nigdy nic. Kaczor oddalił się nieco i tańczy. Pierwsza myśl to że nie trzeba. Umawialiśmy się przecież. Żadnych takich. Jednak jakoś tak nieskoordynowanie się rusza. No można nie umieć a mimo to nadrabiać pewnością siebie ale aż tak…? To nie taniec. To zmasowany atak stworów poruszył zmarznięte członki. Dociera do mnie, że i dźwięki które słyszę od pewnego czasu, nie pochodzą od dzikiej natury. Uświadamiam sobie też, że Kaczor biegnie w moją stronę wyma****ąc rękoma ale ta agresja nie jest skierowana przeciwko mnie. Uff. Natychmiastowa ucieczka. Wyłuskuję z włosów Kaczora pobieżnie co tam łazi i na motocykl. Las bez jeziora też się nie nadaje do zamieszkania. To znaczy już jest zamieszkały.
Kemping. Szukam kempingu. W małym, sennym miasteczku zatrzymuję się po chleb. Kaczor idzie po jeden bochenek a ja rozgrzewam się na nasłonecznionym parkingu. Kaczor wraca. Taszczy nigdzie niezmieszczalny gabaryt: dwie paczki bułek, przyprawę do ryb i wodę w butelce. Jej poprzedniczka odpadła na wybojach, źle przymocowana do bagażu. Z tym punktem za wytrwałość w znoszeniu słabości to się pospieszyłem. Siadam na motocykl, za mną reklamówka i za reklamówką Kaczor.
GPS pokazuje niedaleko kemping. Skręcam w boczną drogę. Kilkaset metrów i zatrzymuję się na wzgórzu z którego spomiędzy drzew przeziera tafla wody a na niej przystań dla jachtów. Ani śladu miejsca na obóz.

Obrazek

Pekka.
Pojawił się znikąd na swoim nowym, wielkim GS1200ADV. Siwy, nie za krótki włos, ruchliwe oczy, pewny krok. Kilka zdań w suomi, kilka po angielsku i niezbyt rozumiejąc intencje, jadę drogami szutrowymi za nowym znajomym.

Obrazek

Za kilka kilometrów zatrzymujemy się na małej leśnej polanie, nad wielkim jeziorem. Jest pomost, łódź wiosłowa, łódź motorowa. W oddali duży, drewniany dom, kilka mniejszych. Wszystko to w zatoce z widokiem na wyspę z głazów. Osłonięta przed wiatrem ziemia przyjmuje swoich gości stygnącym już słońcem i brakiem nawet jednego komara. To ziemia Pekki.

Obrazek

Pierwszą czynnością po zdjęciu kasków jest wiskanie Kaczora z reszty mucho-pająków. No w lesie widocznie nie byłem za dokładny i coś tam wybrałem dla świętego spokoju ale nie wszystko.
Pekka jest podróżnikiem. Na różnych motocyklach objechał wszystkie kontynenty. W 2009r. przyjechał do domu na kupionym w Indiach, nowym Royal Enfield. W 2012r. przejechał z przyjaciółmi od Alaski do Patagonii. Wydał swój album z tej podróży. Przejechał Afrykę, Australię i oczywiście Europę. Teraz jest na emeryturze.
Rozbijam z Kaczorem obóz przy domku gościnnym (chyba). Teraz jest zamknięty. Nowy kolega odjeżdża, bo wcześniej umówił się na cotygodniowy zlot po drugiej stronie jeziora. Jezioro nazywa się Nasijarvi.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wygląda na obiecująco rybne. Idziemy na wędkowanie. Nie będę dokładnie opisywał tej żałosnej próby sił z płytką, pełną kamieni zatoczką. Niech będzie dość, że Kaczorowi idzie lepiej bo zrywa gumę z przyponem, woblera z przyponem i plącze żyłkę tak, że węzeł gordyjski to przy tym supełek z kokardką.

Obrazek

Właściciel tego urokliwego miejsca wraca za dwie albo trzy godziny ze swoją przyjaciółką. Wsiadam z Pekką do jego łodzi wiosłowej i płyniemy daleko w jezioro.

Obrazek

Obrazek

Tu, na wodzie niechronionej już przed wiatrem, podryguje mała bojka. Podnoszę ją z powierzchni wody i ciągnę. Przyczepiony do bojki sznur z trudem wyrywam z toni. Ciągnę tak i ciągnę i wyciągam na moje oko jakieś 15 może 20 metrów. Na jego końcu metalowa pułapka a w niej pełno okoni i raków.

Obrazek

Całą zdobycz, już na łodzi przerzucamy do wiadra. Wracamy, a ja po drodze wyrzucam za burtę najmniejsze ryby. Przy pomoście raki wędrują do metalowego sadzyka zanurzonego w wodzie. Okonie idą na ruszt. Tak się łowi ryby tutaj. Skutecznie.
Pekka rozpala ogień. Trochę kory z brzozy, trochę batonowanych nożem szczap i gotowe. Od jednej zapałki. Patroszy ryby. Żadnej przyprawy specjalnej. Tylko sól. W życiu nie jadłem tak smacznych okoni.

Obrazek

Obrazek

Sauna.
Noszę wodę z jeziora, Pekka rozpala w piecu. Piec jak piec. Palenisko na dole ale na piecu sterta kamieni. No i obok tej sterty pojemnik na wodę wpuszczony do wnętrza. No i rura kominowa. Za godzinę wszystko gotowe. Dziewczyny idą pierwsze. Kaczor wstydliwie zdezorientowany ale opór mija po piwku. Kiedy obie panie smażą się i otwierają pory w ukropie oddychając wrzącą parą, idę za Finem do innej, nieczynnej teraz sauny (są trzy). To chyba zimowa wersja. Uboższa, bo domek skromny ale w środku… Dookoła siedzisko z desek a na samym środku słup kominowy a na nim skóry reniferów. Na tych skórach siada się zimą, żeby było miękko chyba. Dach schodzi się do środka od samego wejścia w odwrócony lejek. Tuż przy wejściu, u podstawy daszku skrytka. Podnosi się jedną z desek i wkłada głęboko rękę. Ze skrytki Pekka wyjmuje butelkę pełną fińskiej wódki i dwie małe, drewniane chochle. Zalewa jedną odrobiną alkoholu, kręci energicznie i wylewa na zewnątrz. Cóż mi pozostało - robię to samo. Teraz właściwa porcja ląduje w „naczyniu” i w ustach. Wcale nie drapie. Repeta. Z nieczynnej sauny wychodzę jakby weselszy a i krew czuję, że rzadsza.

Obrazek

Nie będę opisywał wrażeń z sauny. Niech będzie dość, że wchodziłem tam dwa razy. W międzyczasie, w zimną noc, wskakuję na golasa do czarnego jak smoła i zimnego jak samo Zimno jeziora. Młodość się przypomniała 8-) Nadmienię jeszcze, że wywinąłem potężnego orła na śliskiej, terakotowej podłodze. Strat zero :mrgreen:

Obrazek

Pierwszy kontakt z Finami to zaskoczenie. Zawsze miałem przed sobą obraz ludzi zamkniętych w sobie, zdystansowanych. To nieprawda.
Kończymy ten dzień w nocy. Jest godzina 0:30, czyli 1:30 miejscowego czasu.

Cdn.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł: Re: Szczupak po fińsku
Nieprzeczytany postZamieszczono: 24 września 2018, 08:53 

Rejestracja: 12 września 2017, 08:48
Posty: 227
Lokalizacja: Podkarpacie
Zobaczyłem Kaczora i zaakceptowałem. :D
Gdzie znalazłeś kobietę, która chce na dziko i chce w namiocie??
Toż to niczym ogarek świecy w mroku!
Za to tej Fińskiej sauny - ech...zazdraszczam.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł: Re: Szczupak po fińsku
Nieprzeczytany postZamieszczono: 25 września 2018, 16:03 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 21 maja 2013, 11:33
Posty: 572
:idea:

Czysty przypadek. Żadne tam znalazłeś. Zadeklarowała że lubi to sprawdziłem :mrgreen:

5/6.09.2018
6 i 7 dzień podróży. Jez. Nasijarvi – Konnevesi


Obrazek

Rano żegnamy się z Pekką.
Na pierwszej napotkanej stacji zatrzymuję się na kawę, śniadanie ze snickersów do kawy, no i mycie. Tutaj też otwieram wielką jak podwójne prześcieradło mapę papierową i oglądamy skandalicznie wielką ilość jezior. Trudno się zdecydować. Jadę do wczesnego popołudnia a potem poszuka się czegoś godnego uwagi.
Godzina czternasta. Miasto Suolahti. Trzeba coś wybrać. Skręcam w czterocyfrowo oznaczoną drogę, prowadzącą nad jezioro Autionselka. Czterocyfrowa nazwa drogi oznacza skrajnie zaniedbaną, podrzędną szosę, czyli wąski ale równy jak stół asfalt. Znów skręcam. Teraz szuter. Prowadzi, (do czego już się przyzwyczaiłem) tylko na swój koniec zwieńczony letnimi domkami. Trzeba zawrócić. W drodze powrotnej próbuję jeszcze w różnych miejscach. Skutek podobny. Brzeg zamieszkały albo zabudowany. Trzeba wrócić do Suolahti. Tutaj zatrzymuję się w czymś w rodzaju parku z plażą i z małym pomostem. Widok na huczącą i dymiącą fabrykę po drugiej stronie jeziora. W akcie desperacji Kaczor próbuje przegłosować rozbicie obozu właśnie tutaj. Na szczęście jestem silniejszy. Czym prędzej z Suolahti odbijam na wschód.
Motocykl toczy się niespiesznie, jak wszystkie pojazdy tutaj. Słońce na postojach rozgrzewa nieco. Jest prawie 15 stopni. Szeroka i równa 69-tka, prowadzi między jeziorami do Konneversi.
W Konnevesi jest duży sklep. Zatrzymuję się tu po chleb albo bułkę. Po zakupy idzie Kaczor a ja w tym czasie kontempluję urodę tutejszych kobiet. Chyba kobiet. Kaczor wraca za 15 minut. W wypchanej reklamówce taszczy dwa piwa, wielką paczkę bułek zwykłych, drugą taką samą bułek z jakimś dodatkiem, ciastka i dwie duże wody niegazowane. Nie chcę myśleć co by Kaczor przyniósł gdyby trzeba było kupić coś więcej niż jeden chleb. Że nie ma gdzie tych wszystkich dóbr upchnąć, znów na motocykl siadam ja, za mną wypchana reklamówka, za reklamówką Kaczor. Na szczęście pole namiotowe jest tuż za miastem.
GPS jakby wiedząc, że już wystarczy na dziś poszukiwań, prowadzi najkrótszą, piaszczystą drogą przez posesję rolnika. Teraz nie za gęsty las i z lasu wpadam na szeroką asfaltówkę, a ta kończy swój bieg na nabrzeżu przystani wodnej. Dojeżdżam do samego pomostu. Dalej jezioro. Obok stalowego zbiornika na wodę stoi chudy, nie za wysoki człowiek w czerwonym podkoszulku z logiem H-D. Zajęty tłumaczeniem czegoś swojemu rozmówcy zerka w stronę motocykla. Wydaje się, że to ktoś dobry do zasięgnięcia informacji. Zresztą w pobliżu oprócz tych dwóch, nikogo nie ma. Niewysoki zna angielski. Na dodatek jest właścicielem albo zarządcą całego terenu.
– Czy można tu rozbić namiot? – Pytam plątanym angielskim. Niewysoki rozgląda się znaczącym spojrzeniem po pustej, zielonej przestrzeni. Przecież można. Przeprasza swojego rozmówcę i idziemy do recepcji. Po drodze (choć krótka) opowiada o swojej jeszcze nierozpoczętej przygodzie życia. Jurto leci do USA, żeby tam na Harleyu przejechać całą Route 66. Oto spotykam człowieka, który właśnie przestaje marzyć i już jutro swoje marzenie spełni. Każde zrozumiałe czy niezrozumiałe przeze mnie zdanie, błyskiem w oku i ledwo skrywaną euforią zdaje się potwierdzać radość Niewysokiego. Swój człowiek. Znam to uczucie.
Mała drewniana budka przy ścieżce mieści w sobie recepcję kempingu, komputer, trochę dokumentów, kubek i szufladę. Obok lodówka z lodami i zimnymi napojami. Z szuflady Niewysoki wyjmuje formularz meldunkowy. Trzeba go wypełnić. Kaczor chwyta za kartkę, zabiera długopis jego właścicielowi i … wpisuje MOJE dane, które muszę podyktować. Imię, nazwisko, data urodzenia, numer paszportu, obywatelstwo, adres zamieszkania. Wypełniwszy wszystkie pola podsuwa mi kartkę.
– Podpisz. To podpisuję. Teraz już wie o mnie wszystko. I właściciel kempingu i Kaczor. Po wniesieniu stosownej opłaty, Kaczor odbiera klucz do kuchnio-prysznico-łazienki. Opłacone do jutra a zostać można do kiedy wola.
Kiedy tyle wolnej przestrzeni, trudno się zdecydować gdzie jest najlepsze miejsce na obóz.

Obrazek

Obrazek

Jest tu duży, łamany pomost i dwa proste. Te dwa proste to stanica z wycieczkowymi statkami, motorówkami i nawet łodzią ratowniczą. Cisza i spokój. Jest bezwietrznie a kiedy zza chmur wyjdzie słońce, znośnie ciepło.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wypadło nad jeziorem, tuż przy nieczynnej saunie, pod brzozą z budką dla ptaków. Szybko rozstawiamy namiot, zrzucam motocyklowe, ciężkie ciuchy. Kaczor odwrotnie - dorzuca coś na siebie. Wędki uzbrojone. Pierwsze rzuty w wodę. Kaczor rozpoczyna karierę wędkarską. Drugi rzut i z łatwością wyszarpujemy z wody małego szczupaka. Zaraz po nim na ten sam wobler daje się nabrać kilka okoni. Trzy do szczupaka na kolacje wystarczą. Reszta do wody. Nie sądziłem, że będzie to tak absurdalnie łatwe.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jest już ciemno. Wypatroszoną zdobycz niosę do kuchni a tam, za pomocą piekarnika Kaczor załatwia resztę. Nie ma nic lepszego od gorącej ryby w wieczorny ziąb. Najadłszy się, wracamy do namiotu, po drodze czyniąc ustalenia co do następnego dnia. Wślizguję się w śpiwór. Zostajemy tu na jeszcze jeden dzień.
Jeszcze jeden dzień wędkujemy. Od rana Kaczor rządzi na wodzie. Obrzuca każdy centymetr wody różnymi przynętami. Na nic innego nie ma czasu. Amok! Za to rzuca coraz celniej i coraz dalej. Żyłka już się nie plącze. Sam zmienia przynęty. Ma nawet rękawiczki do zmywania w razie gdyby coś złapał i musiałaby sam rybę odhaczyć. Wszystko to na pomoście. Ranek niezbyt hojnie obdarowuje zdobyczami. Kiedy po kilku godzinach rzucania Kaczor ma dość, porzuca swoje główne zajęcie na rzecz zrobienia kawy. Mam więc kawę i snickersy. Zmordowany Kaczor idzie do namiotu a ja szukam kamyka nadającego się na ciężarek. Mam. Teraz łopatka i zabieram się za drenowanie ziemi. Są ale jakieś takie mizerne te robaki, że niektórych nie dałoby się na haczyk nawlec. Przywiązuję kamyk do bocznego troku i wszystko w wodę. Złowione płocie i leszcze wypuszczam. Za wcześnie na obiad.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zbliża się popołudnie. Jest około 10 stopni. Kiedy od tego siedzenia na chłodzie, trzęsę już członkami w kierunku pomostu zbliżają się dwie panie. Na sobie mają … stroje kąpielowe. Finowie to zahartowani ludzie. Przywitawszy się uśmiechem, dziarsko wskakują do jeziora. Za 10 minut, niespiesznie wynurzają się, żegnając zmarzluchów uśmiechem.
Wędrujemy po pomostach, wszystkie dokładnie obławiając. Kaczor raz nawet złowił statek wycieczkowy. W efekcie na kolację szczupak prawie dwa razy większy od tego z wczoraj. Okonie do wody. Przy kolacji przeżywam ostatni rzut dnia i zerwanego Bardzo Wielkiego Szczupaka. Czy zerwanego? Nie zerwał się od tak. Źle skonstruowałem węzeł na przyponie i żyłka się po prostu przetarła. Ale był taaaki wielki. Z czasem w moim wyobrażeniu pewnie urośnie jeszcze bardziej:) Zabrał ze sobą najłowniejszy wobler.

Obrazek


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł: Re: Szczupak po fińsku
Nieprzeczytany postZamieszczono: 25 września 2018, 19:58 

Rejestracja: 12 września 2017, 08:48
Posty: 227
Lokalizacja: Podkarpacie
Szczupak!!!
To fajne chude mięsko i do tego syte.
Tylko te temperatury - 10 stopni iiiiiii ....


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł: Re: Szczupak po fińsku
Nieprzeczytany postZamieszczono: 27 września 2018, 19:25 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 21 maja 2013, 11:33
Posty: 572
:idea:

7.09.2018
8 dzień podróży. Konnevesi – Łowisko specjalne.


Obrazek

Po śniadaniu z kubków zalewanych wrzątkiem, zwija się obóz spod brzozy. Wyznaczam raczej azymut niż docelowe miejsce i w drogę. Jest rześko. Temperatura w okolicy 10 stopni, pełne zachmurzenie ale sucho.
Dla rozgrzewki zatrzymuję się na stacji benzynowej. Kaczor idzie po kawę. Oczywiście nie byłby sobą gdyby nie dokupił czegoś ekstra. I tak to zajadam hot-doga, przepijając czarną, gorącą, rozgrzewającą kawą.
Po autostradzie jeździ się tu z prędkością 120km/h. To wystarczy przy tej pogodzie i niedopasowanym ubiorze, żeby skostnieć i lekko stężeć.
Za Kuopio GPS odmawia posłuszeństwa. Zawiesza się i nie chce pokazywać niczego oprócz prędkości. Resetuję, czyszczę pamięć, wyjmuję baterię, trzęsę, podrzucam, rzucam o ziemię. Tak przez jakieś 100 km. Nic nie pomaga. Dopiero kiedy wyłączyłem mapę ściągniętą z Openstreetmaps, urządzenie odzyskuje świadomość. I tak do tej pory nie pamiętam jaką drogą do tego doszedłem. W każdym razie mapa przestała współpracować.
Kaczor korzystając z każdej okazji ucina sobie drzemki. Chyba niewyspany. Prawdopodobnie znowu dygotał w nocy z zimna ale oczywiście milczy o tym. Na noc ubiera na siebie coraz więcej warstw przeróżnych ciuchów, przez co z pewnym wysiłkiem wciska się do swojego śpiwora. Wygląda przy tym jak larwa w kokonie.

Obrazek

Nastaje wczesne popołudnie i tradycyjnie już wypatruję odpowiedniego miejsca. Znienacka, tuż przy drodze wyłania się znak z symbolem przyczepy kempingowej. Skręcam. To łowisko specjalne. Niewielki jak na tutejsze warunki akwen, kemping nad samym jeziorem i mały, pływający pomost. Kilka drewnianych, nowych domków i kilka starych. Wielki drewniany dom z „recepcją” i mini sklepem. Do recepcji idzie się wśród bibelotów i różności na sprzedaż jak na pchlim targu.
Właścicielka tylko w suomi. No to każdy po swojemu. Rysujemy sobie na kartce jak kto umie a to namiot a to cenę za pobyt tutaj, to znów mapkę gdzie co się znajduje. Jest miejsce na namiot i dodatkowe pozwolenie na połów za 5 Euro. Załatwione. Kaczor znów wpisuje moje dane a ja podpisuję. Już prawie wszystko zna na pamięć.

Obrazek

Obrazek

Wszędzie grzyby. Namiot szybko się stawia. Przebieram się i nad jezioro.

Obrazek

Obrazek

Kaczor doubiera się i też łowi. Chybotliwy pomost kołysze się przy każdym ruchu. Rzucać można właściwie tylko przed siebie. Po obu stronach pływają liście kaczeńca i rosną rzadkie szuwary. Wszystko bezskutecznie. Przy pomoście dwie łodzie. Wynajduję dwa kapoki, chociaż nie wiem po co dla Kaczora... A już wiem! Kaczor nigdy nie pływał łódka. Cykor jeży włosy na głowie. To znaczy jedno - ja wiosłuję. No trudno.
Z łodzi wylewam wodę. Łagodną perswazją umieszczam Kaczora na prawie suchym pokładzie. Nawet zbytnio się nie szarpie. Wrzucam wędki i na polowanie. Przecież z łodzi zawsze się coś trafi. Tylko w jakimś amoku, zamiast obławiać brzeg przy trzcinach, płynę na środek i tam próbuję sił w toni. Bez osiągnięć.

Obrazek

Wracamy. Na brzegu stoi (jak się potem okazuje) Rosjanin. Wyciąga okonie jak ze sklepu rybnego. Walę burtą o pomost. Ten się nie przejmuje. Burczę tylko zazdrośnie coś jak dzień dobry, nie siląc się nawet na angielski. Udaję właściwie że go nie widzę. Idę na kawę ale… ciekawość zwycięża. Wracam dopytać. Na robaki łowi. Robaków nie mam ale jestem przygotowany! Idę do motocykla. Chwytam markową łopatkę z Castoramy i w pole. A tam pod trawą piach i ledwo jedna mizerota się znalazła. Czyli nic. Mimo to, zakładam haczyk zamiast woblera. Do tego kamyk zamiast ciężarka. Ten sam, z którego skonstruowałem wczoraj zestaw gruntowy. Tak uzbrojony, dodatkowo z bułką Kaczora w kieszeni, idę znów na pomost. Tam już dwóch Rosjan. Nie stoją na pomoście tylko wypływają "moją" łodzią! W ostatnim momencie zagaduję o robaki. Tym sposobem wyżebrałem dwa czerwone i trochę białych. Popłynęli. Teraz to jest łapanie! Na ten kamyk i na ten haczyk łowię leszcze, okonie i płocie. Kaczor uparł się na spining. Coś mi się zdaje, że bardziej chodzi tu o bilans cieplny niż o sama metodę. Złowione ryby wpuszczam do innej łodzi, częściowo zalanej deszczówką.

Obrazek

Ryb uzbierało się tyle, że od wracających z udanych połowów Rosjan dostaję zaproszenie na wódkę z grillem. Dokładnie w tej kolejności. Chłopaki są z Sankt Petersburga. Wrócili tu po raz kolejny zemścić się na sztuce, która ciągnąc ich łódź, umknęła.
Andriej oporządza ryby w kuchni a z Rodionem rozprawiamy o tym i owym. Właściwie o wędkowaniu najwięcej. Z łódkowania wrócili ze szczupakiem 4 kg. Dzień wcześniej złapano tu 25 kg sztukę! Oglądam wędki, plecionki i przynęty. Słucham wskazówek i rad jak początkujący buddysta Dalajlamy. Trochę politykowania, opowieści o życiu w Rosji, sytuacji na świecie, o kobietach, automobilizmie, przygodach. I tak do nocy.

Obrazek

Z każdym kęsem wyśmienicie przyrządzonych ryb zapijanych trunkiem, zaprzyjaźniamy się coraz bardziej. Biesiadowanie kończymy w absolutnych ciemnościach, rozświetlanych jedynie przygasającym żarem paleniska. Chwiejnym krokiem wracam do namiotu, prowadzony po linii prostej przez rozbrechtanego Kaczora. Ale sam widziałem jak Kaczor pije wódkę! I teraz nasuwa się decydujące pytanie: kto kogo prowadzi?!


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 22 ]  Przejdź na stronę 1, 2, 3  Następna

Strefa czasowa UTC+1godz.


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group
Theme created StylerBB.net